Poleciałam na trzy dni. Uznałam, że dwa to za mało, a więcej niż trzy mogą sprawić, że zapomnę o świecie, a przecież trzeba wrócić…
Królestwo mody
Choć jak dziś o tym myślę, to często zastanawiam się jakby to było – zostać. Wizyta w Mediolanie dla mnie była epizodem, ale przecież to miasto nieustannie pulsuje – to nie jest na niby. To my jesteśmy na niby, którzy wpadamy tam na chwilę, na zakupy, w poszukiwaniu luksusu jakim jest złuda stanowienia jedności z tamtym światem. Żadna torebka nie zmieni nam mentalności na południową, żadne buty nie sprawią, że poczujemy miłość do celebrowania życia, jaką Włosi mają we krwi. Mediolan robi wrażenie. Dla mnie jest królestwem mody.
Porównując – Paryż ma w sobie ukryte zadęcie i opowiada historię, za którą należy go wielbić. Tam kobiety są bardziej wykreowane, dumne, wpisane w paryski kanon: noszą spodnie, płaskie obuwie, są naturalne, stonowane, eleganckie i jeżdżą na rowerze. Natomiast kobiety w Mediolanie są jak dzieła sztuki. Dlatego właśnie obserwacja ulicy zastępuje mi spacery po muzeum. Każdy wygląda zupełnie inaczej, królują kolory, kombinacje wzorów, połączenie nieśmiertelnej klasyki z technologią, przepiękne, luksusowe tkaniny, detale, wykończenia i dodatki. Włoszki wyglądają tak, jakby w domu bawiły się ubraniami i butami, a po pokojach latały kapelusze i świeże kwiaty. Jest to niewymuszony szyk, lekkość, pewnego rodzaju nonszalancja, której nie da się ani nauczyć, ani wypracować. Mediolan to westchnienie o wielkiej modzie.
miasto inne niż wszystkie
Są to ludzie, którzy inspirują. Mediolan to jedyne w swoim rodzaju miasto, które nie jest nastawione na turystów bardziej, niż na swoich obywateli. To Mediolańczycy są tam najważniejsi, stanowią główną grupę docelową miejskiego handlu. Ludzie, którzy tam mieszkają i pracują, ubierają się u najdroższych projektantów świata i robią zakupy w najbardziej prestiżowych domach mody. Ci sami, którzy rano biegają po Parco Sempione, po południu kupują sukienki w galerii Wiktora Emanuela, wieczorem wybierają się na wernisaż do galerii sztuki, jedzą kolację z przyjaciółmi na Via Manzoni i palą papierosa przed Teatro alla Scala.
To miasto jest dla nich.
odrobina szaleństwa
Można by sądzić, że są to ludzie urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą. Otaczają się pięknem, sztuką i najnowocześniejszym wzornictwem. Myślę, że można tam oszaleć.
Największą przyjemność sprawiały mi spacery ulicami Via Monte Napoleone, Via Sant’Andrea, Via della Spiga, Via Gesu, Via Borgospesso – po tak zwanym złotym kwadracie (Quadtrilatero d’Oro), w którym bije serce przemysłu modowego. A najbardziej podniecająca jest świadomość, że to wszystko o czym czytam, co śledzę jako relacje z wybiegów, co oglądam wodząc palcem po kartkach magazynów – wisi przed moimi oczami, zupełnie na żywo, na wieszaku, na wyciągnięcie ręki. Uczucie nieustannego zaskoczenia, podziw, jaki budzą witryny, maleńkie złote sygnowane tabliczki znakujące, a to butik, a to atelier, a to prywatne apartamenty, pamiętam domofon z nazwiskiem Roberta Cavalli’ego.
To wszystko składa się na uczucie bycia w centrum. W bajkowym miejscu, w którym dzieje się historia, powstają arcydzieła z rąk najwybitniejszych projektantów, a to wszystko jest naprawdę.
Cała aura tego miejsca jest magiczna, lecz aby ją poczuć, trzeba kochać Modę i czuć jej ducha. Nie wiem jak długo można tam wytrzymać, bo jest to świat, który przyprawia o zawrót głowy. Ale warto się tam zatracić, warto się unieść choć na kilka dni i wrócić natchnionym. Ach, Mediolan… westchnienie o wielkiej modzie.