Otwieram Instagram. Widzę kilka par piwnych oczu i cycki opięte w przylegające do ciała, lateksowe kombinezony. Twarze mnożą mi się przed oczami i na krótko tracę równowagę. Obijam się o wyboiście krągłe kształty pośladków po lipotransferze i ląduje na napuchniętych od strzykawek wargach. Przez chwilę patrzę na powyginane w nienaturalne kształty muzy, które zamarły w bezruchu. Widzę jak stronią od uśmiechu. Pewnie, żeby uniknąć zmarszczek. Pięć twarzy zlewa się w końcu w jedno, wykonturowane fizys, o imieniu i nazwisku zaczynającym się na K.
Trochę mnie mdli, więc odwracam wzrok i szukam nadziei gdzie indziej. W opozycji do kultu młodości znajduję artykuł o Sophie Fontanel. Czytam, że pięćdziesięcioletnia pisarka, postanowiła zaprzestać dozgonnego konserwowania swojego ciała i wprawiła świat w osłupienie, kiedy… przestała się farbować. Proces odrastania siwych włosów udokumentowała na Instagramie, czym wywołała niemały skandal. Dlaczego siwizna miałaby kogoś oburzyć? Bo pełna energii kobieta o jasnopopielatej głowie nie wpisuje się w model niewidzialnej, starszej pani – roli, którą obsesyjnie skupione na wyglądzie społeczeństwo, wraz z pierwszym srebrnym kosmykiem niejako jej przypisało.
Gdyby pogrzebać głębiej, okazuje się, że fryzura ma dużo większe kulturowe znaczenie. Włosy są silnie związane z kobiecą seksualnością, ponieważ przyjęło się, że świadczą o atrakcyjności i zdrowiu ich posiadaczki. Długie i lśniące są domeną młódek. Krótkie, lub wiązane w misterne koki stanowią atrybut starszych pań. Włosy widzimy jako wyznacznik zdolności do rozrodu, o czym świadczy chociażby zaplatany na kształt warkocza chleb – symbol płodności.
I tak w świecie, w którym kobiety od najmłodszych lat uczy się, że źródłem ich tożsamości ma być świadczenie usług opiekuńczo-służalczo-seksualnych na rzecz osób trzecich (aka macierzyństwo), siwizna jest niczym innym jak oficjalnym potwierdzeniem utraty daty przydatności kobiety. Oczywiście posiadanie potomstwa może być źródłem radości i miłości, jednak żeńską część społeczeństwa my ustawiamy w równym rządku, po to, żeby wmówić im, że ich jedyną życiową misją jest zajście w ciąże. W pewnym wieku kobietom nie wypada już obnosić się ze swoją cielesnością, ponieważ seksualność zdaje się mieć prawo bytu wyłącznie w kategoriach prób utrzymania gatunku ludzkiego przy życiu.
Tak bardzo boimy się kobiet, które czerpią przyjemność z seksu dla seksu, że stworzyliśmy dla nich nawet osobną kategorię – karykaturalną postać brzydkiej, zgarbionej jędzy, która żyje na uboczu i jest niebezpieczna. Ciężko sprzedać ją jako wzór do naśladowania, bo już od kilku stuleci wlecze się za nią dość słaby PR. Porywanie dzieci, wyuzdany seks z Diabłem, rytualne mordy, bieganie nago po lesie z rozwichrzonymi włosami, czy głośny, diaboliczny śmiech, nie pomagają w zmianie niekorzystnego wizerunku. Podejrzewano ją o rzucanie uroków i palono na stosie, ale czarownica, bo o niej mowa, była dla innych zagrożeniem, ponieważ reprezentowała wszystko to, czym podporządkowana kobieta nie była.
W czasach średniowiecza nie trudno było o tytuł wiedźmy. Silny charakter, posiadanie własnego zdania, zbyt częste uczestnictwo w mszach świętych, bądź zwykła rozmowa z sąsiadem wystarczyły, żeby wzbudzić podejrzenia. Sprzeciwiające się męskiemu zdaniu czarownice łamały schemat grzecznej dziewczynki, za co były wyłapywane i skutecznie uciszane. Dość szybko stało się jasnym, że masowe mordy kobiet miały tyle wspólnego z walką kościoła ze złem, co kontrola praw rozrodczych z ochroną nowego życia. Oczywiście w obu przypadkach na kilometr cuchnie tu systemem społecznym, w którym władza przynależy do mężczyzny, co być może sugeruje, że polowania na czarownice nigdy się nie zakończyły, a zmieniły raczej swoją formę.
Na całym świecie rosną fale kobiecych protestów, a same zainteresowane strzepują z czarownicy kurz, odzyskując tym samym symbol, który przypomina im o tym, co zostało niemal zapomniane – ich własną siłę. Dziś, czarownica funkcjonuje jako archetyp, ukazując wzór kobiety wyzwolonej od wszelkiej dominacji. Kobiety, która mówi o swoich potrzebach, słucha intuicji, spełnia się jako matka, i nikogo nie przeprasza za to, ile waży.
Gdzie ją spotkać? Na pewno nie na Łysej Górze, ani w przestworzach na miotle. Czarownica reprezentuje naszą dziką stronę, należy jej więc szukać we własnym wnętrzu. Czy potrafi czarować? Jasne! Ale trochę inaczej niż myślimy. Współcześnie, prawdziwą magią jest bowiem wiara w siostrzeństwo i równość poza różnicami. A szatański romans? Cóż, być może Diabłem, którego tak bardzo bali się średniowieczni inkwizytorzy była kobieca niezależność.
Przeczytaj kolejny felieton: Kosmiczne ciasteczko i kokaina w odbycie