– Nie płacz! Uspokój się! Jesteś niegrzeczny! – słyszę jak po parku roznoszą się rodzicielskie przestrogi. Pewnie te same, które echem odbijać się będą w gabinecie terapeutycznym za kilka lat. Nagle rodzic milknie i przestaje reagować na histerię dziecka, potem odsuwa się od niego i zabiera swoją dłoń. Bąbelek jeszcze chwilę drze ryja, potem zrezygnowany składa broń.
Dzieciak intuicyjnie rozumie prosty komunikat: jeżeli chcesz dostać moją miłość, musisz spełniać pewne warunki.
Oczami wyobraźni widzę jak w życiu bąbelka następują zmiany. Przestaje krzyczeć, więcej się uśmiecha, posłusznie przytula ciocie i wujków tak jak karzą mu rodzice, nawet jeżeli nie ma na to ochoty. Potrzeba akceptacji jest w nim tak głęboko zakorzeniona, że kiedy ma wybór pomiędzy ukrywaniem swoich uczuć a byciem kochanym, zawsze wybiera to drugie. Dlatego kiedy robi się starszy, przemienia się w dziarskiego ambitniaka, który żyje i oddycha pragnieniem odniesienia sukcesu. Nie dlatego, że ma do spełnienia wielką misję, ale po to, żeby zostać zauważonym. Przez lata jego autentyczna wersja zaplątuje się gdzieś pomiędzy tym kim jest naprawdę, a tym, czego się od niego oczekuje. Jako dorosły uprawia sport, zdrowo się odżywia i pije dużo wody, ale od środka zżera go rak. W końcu umiera.
Zabija go bycie miłym.
Historia bąbelka może wydawać się wyssana z palca, ale coraz więcej badań pokazuje, że tłumienie emocji to warunek wstępny wielu problemów zdrowotnych. Jak to możliwe, że w wolnym od cukru, noszącym obcisły spandex, narcystycznym fit-społeczeństwie, coraz więcej ludzi umiera na autoimmunologiczne choroby, z których niewielka część jest genetyczna?
Wygląda na to, że nasze obsesyjne podejście do zdrowia ma jakąś ślepą plamkę.
Jest nią trauma.
Przyjęło się, że gwałtowne i katastrofalne wydarzenia dotyczą małego odsetka populacji, trudno więc oczekiwać, żeby trauma wzbudzała w nas takie emocje jak filmiki z Tik Toka, czy diss Shakiry na Piqué. Jednak zgodnie z opinią znanego lekarza i eksperta od uzależnień, Dr. Gabora Maté, trauma jest doświadczeniem niemalże uniwersalnym i nawet pozornie nieznaczące sytuacje, takie jak brak więzi z rodzeństwem, czy złośliwe komentarze zasłyszane w szkolnych korytarzach, mogą pozostawić w naszej psychice długotrwałe ślady.
Współcześnie trauma kwitnie jak pleśń, wyhodowana w toksycznej i materialistycznej kulturze. Podczas gdy my niemal jednogłośnie ignorujemy, pomijamy i zaprzeczamy jakoby nasz stan fizyczny miał cokolwiek wspólnego ze zdrowiem, za każdym razem kiedy staramy się zamazać bolesną przeszłość, oddalamy się od samych siebie.
Dlaczego?
Bo trauma jest trochę jak Nickleback: ssie i nikt nie chce jej słuchać. Ale trauma to również mechanizm obronny, który umożliwia nam przeżycie, kiedy przerasta nas ból. Problem pojawia się wtedy, kiedy strategie radzenia sobie z cierpieniem przenikają do innych dzienin naszego życia i tworzą koncept osobowości, na którym wielu (myself included) buduje swoją tożsamość. Nieświadome poczucie hiperodpowiedzialności i nadmierna ambicja przebierają się za swoich zdrowych odpowiedników, empatię i pracowitość, i ni chu chu przyznać nie chcą, że są tylko automatycznymi trybami przetrwania. I tak uwarunkowane reakcje wbijają się w naszą psychikę i kierują naszym życiem, zazwyczaj w formie uzależnień i/ lub chorób.
Nikt nie zmieni przeszłości, ale nawet jeżeli nie wszystko w naszym życiu możemy naprawić i rozwiązać, możemy to zaakceptować. Trauma nie musi nas definiować, ponieważ nie jest tym, co się nam przydarzyło, tylko tym co dzieje się w nas w wyniku wydarzeń z przeszłości. W swoim oryginalnym znaczeniu tłumaczona jest jako rana. A rany, choć nie wszystkie, można zaleczyć.