Zostałam ostatnio zaproszona na rodzinny obiad. Podczas całej wizyty gospodyni, dyrektorka jednej z prestiżowych szkół podstawowych, żonglowała pierogami, jedną ręką mieszała 3 sałatki, parzyła kawy i nakładała podgrzewany bigos gościom na talerzyki – all at the same time. Do stołu usiadła raz. Opowiedziała nam wtedy historię o tym, jak kilka lat wcześniej, podczas karmienia, dziecko wygryzło jej z cycka brodawkę. Pokój wypełniły pełne uznania, zasłużone ochy i achy, a jednosutkowa pierś gospodyni wypięła się w dumie.
To tylko jedna z wielu historii potwierdzających, że funkcja matek w Polsce to przede wszystkim gruby fejm. W komunizmie stawiano im pomniki, pozwolono iść do pracy, a szacunek w dzień kobiet okazywano obdarowując goździkami, tulipanami, rajstopami i niechcianymi klapsami w pupę.
Ciężko zaprzeczyć, że macierzyństwo jest u nas traktowane jak akt heroizmu. Szkoda tylko, że zazwyczaj taki na skalę kury domowej, nie Prezeski. Bo w kraju nad Wisłą ceni się kobiety uległe i kobiety rodzinie się poświęcające. Te, które tę zależność rozumieją przepoczwarzają się w Nieskalaną Matkę Polkę Bolesną, która wyniesiona na ołtarze, prezentuje się w towarzystwie obładowanych siatek z zakupami i workami pod oczami.
Geneza mitu Matki Polki wykluła się w okresie zaborów, a w czasie romantyzmu podjudził ją nikt inny, jak największy entuzjasta polskiego męczennictwa, Mickiewicz. Posługując się umiłowanym etosem cierpienia, pisze on wiersz Do Matki Polki, gdzie nawołuje rodzicielki do okręcania rąk synów łańcuchami i zaprzęgania ich do taczek. Bit harsh, if you ask me, ale należy zrozumieć, że w obliczu rozbiorów rola polskiej matki skupiała się na przygotowaniu synów do walki o niepodległość. I tak, skąpana w blasku, które było jedynie odbiciem światła rzucanego przez jej bohaterskie potomstwo, matka przyczyniała się do przetrwania narodu rodząc i wychowując. Sama w sobie nie stanowiła wartości, bo chociaż z jednej strony była szanowanym autorytetem, w walce przyjmowała pozycję bierną. Stojąc na piedestale, oczekiwano od niej, że zgodnie z zasadami narodowej martyrologii będzie grać rolę cierpiętnicy. Macierzyństwo było więc aktem patriotycznym i miało tyle wspólnego z seksualnością, co obchody Bożego Narodzenia z chrześcijaństwem. Świetnie wpisywało się za to w archetyp nieskalanej grzechem białogłowy, która nie mając prawa do własnej cielesności, w ciąże zachodziła przez intensywny kontakt wzrokowy.
Brzmi znajomo? It’s cause Maryja is in da house.
Analogie pomiędzy Matką Polką i Matką Boską ukazują wzorzec poświęcających się rodzicielek, umacniając tym samym mesjanistyczny etos Polski i Polaków. Bez odpowiedzi pozostawiają jednak pytanie dlaczego w kraju na wskroś przeżartym patriarchatem, jedną z ważniejszych ról chrześcijańskiego panteonu miała pełnić żeńska figura.
Żeby znaleźć odpowiedź, cofam się więc do czasów średniowiecza. Tam w łapska wpada mi Bogurodzica. Patrzę nań nieufnie, mrużąc oczy, bo jako jedyna pochodząca z tego okresu pieśń religijna, nie jest tłumaczeniem łacińskiego hymnu. Skąd więc pochodzi? Niewykluczone, że w swojej oryginalnej wersji była wzorowana na tekście skierowanym do bogini Mokosz – słowiańskiej Matki Ziemi. Trudno powiedzieć, że przeplatanie się pogańskich wierzeń i wiary chrześcijańskiej kogoś dziwi. Imagine this, czcicie sobie spokojnie Dadźboga, w Noc Kupały skaczecie przez ognicho i chędożycie się w lesie, kiedy nagle w wiosce zjawiają się jacyś goście w workowatych szmatach i mówią wam, że macie wyznawać ich boga. Żeby ten numer przeszedł misjonarze nie mogli od tak zabronić poganom ich wierzeń. Zaczęli je więc chrystianizować. Stąd kult maryjny w Polsce.
Dlaczego toczę te historyczno-antropologiczne dywagacje? Bo zrozumienie tego jak głęboko zakorzeniona jest w naszej kulturze idealizacja kobiecej figury, pozwala z większą empatią spojrzeć na mit Matki Polki. Jeszcze do niedawna byłam przekonana, że martyrologiczna tragikomedia z udziałem osób z cipką odeszła do lamusa (przynajmniej dla millenialsów), prawda wygląda jednak zgoła inaczej. Deifikacja roli Polek w życiu rodzinnym ma się bowiem świetnie, nadal narzucając na kobiety obowiązek posiadania boskiej omnipotencji, której jako zwykłe śmiertelniczki sprostać najzwyczajniej w świecie nie mogą.
Chociaż coraz częściej budzę się zlana zimnym potem, bojąc się że nakaz samopoświęcenia i kobiecej perfekcyjności zostanie oficjalnie wprowadzony do konstytucji, wiem, że jest na to proste rozwiązanie. Zamiast oczekiwać od kobiet posiadania supermocy, pozwólmy naszym matkom być wystarczająco dobrymi. Bo chociaż co niektórym nie łatwo będzie zrezygnować ze spektakularnej ogórkowej, umytych okien i wyprasowanych koszul, gloryfikowana Matka Polka, to w gruncie rzeczy skrzywdzona kobieta i żaden z niej ideał.